Dziennik Bałtycki we wkładce „Trójmiasto” w dniu 2 sierpnia 2007 roku przypomniał znaną najstarszym gdynianom historię z lat 30-tych XX wieku o licznej obecności morświnów w basenach budowanego wówczas portu. Także mnie przed laty mama opowiadała jak w tamtych, przedwojennych latach, spacerując z moim dziadkiem po Skwerze Kościuszki widywała morświny w Basenie Prezydenta.

O bałtyckich morświnach – dziś skrajnie zagrożonych wyginięciem, a kiedyś stałych i licznych mieszkańcach naszych wód wie już nie wielu. Gdynia – miasto, które tak jak morświny żyje dzięki walorom morskiego środowiska upamiętniło wizerunek tego uroczego walenia wspaniałą rzeźbą. Od 2006 roku stoi ona na końcu Skweru Kościuszki i ma za zadanie przypominać rodakom, że morświny chcą tu nadal żyć. Jak widać takich symboli ciągle za mało, gdyż w redakcji Dziennika Bałtyckiego pomylono rodzime morświny z delfinami. Można by wybaczyć to rodakom z głębi kraju lub dziennikarzom z lat 30 gdy wszyscy uczuli się dopiero morza, ale tu i teraz  w gazecie o takim tytule…?

Rzeźba morświna przy Skwerze Kościuszki w Gdyni

Zamieńmy zatem w stosownym fragmencie opublikowanego tekstu słowa: delfin, delfiny i delfina na morświn, morświny i morświna. Otrzymamy w ten sposób cenny historyczny przekaz o historii przyrody naszego regionu i naszego doń stosunku.

Z konieczności przypomnijmy, że delfiny i morświny należą do waleni uzębionych. W jej obrębie jest 9 rodzin waleni w tym rodzina delfinowatych z 32 gatunkami. Natomiast w rodzinie morświnowatych jest tylko 6 gatunków morświnów. To najmniejsze walenie świata. Ten nasz w języku łacińskim nazywa się Phocoena phocoena.

Oto fragment tekstu opublikowanego w Dzienniku Bałtyckim wraz z sugerowanymi  poprawkami:

Tytuł artykułu:

Kiedy delfin morświn staje się utrapieniem.
Port rybacki w Gdyni

Fragment tekstu:

(…) Budowę portu rybackiego ukończono w Gdyni w grudniu 1930 r., cztery lata po uzyskaniu praw miejskich. Przyczynił się on do rozwoju rybołówstwa morskiego, a z czasem dalekomorskiego. Budowano go przez kilka lat, powstał niemal rok później niż przewidywała umowa. Poślizg spowodowany był zmianami w planie inwestycji, m.in. budową przez magistrat oczyszczalni miejskiej Imhoffa. Gdyński port rybacki upodobały sobie… delfiny morświny, które w roku 1933 nawiedzały go całymi stadami. Dla rybaków były prawdziwym utrapieniem. Łowili około 30 sztuk tygodniowo i narzekali, jakimi są szkodnikami, bo wyjadają dużo ryb i niszczą sieci. Władze portu próbowały problem rozwiązać i za każdego odłowionego delfina morświna wypłacały rybakom 5-złotową premię. Oprócz tych pieniędzy rybacy z delfinów pożytku nie mieli – wytapiali jedynie z nich tłuszcz, którego używali do smarowania butów i skórzanych uprzęży. W latach 30. jednak łowiono nie tylko delfiny morświny. Tylko w marcu 1935 roku rybacy z obwodu gdyńskiego wyłowili ponad 664 tony ryb. Lwią ich część stanowiły szproty, ale łowiono też śledzie, łososie, szczupaki, węgorze. Średnia cena kilograma ryby w tym czasie oscylowała w granicach 16 groszy (…).

Dziś morświny są pod ścisłą ochroną. Bałtyckie – prawie wyginęły. Okazało się w międzyczasie, że nie są konkurentami rybaków do bazy surowcowej, gdyż jedzą drobne ryby z gatunków, których w morzu dla rybołówstwa nie brakuje. Jak podaje gazeta w latach 30 ubiegłego wieku 30 sztuk morświnów każdego tygodnia wpadało w polskie sieci rybackie. Pod koniec wieku, jak wyliczono na podstawie badań Stacji Morskiej UG w Helu, w latach 90 liczba ta spadła do 6-7 morświnów rocznie ! Spadek zasobów szacuje się na stukrotny – ale dokładne obliczenia ciągle trwają. Morświn zatem nadal jest „utrapieniem” Jest go tak mało, ze są poważne obawy o zdolność ich przetrwania w Bałtyku. Nie łatwo go zobaczyć. Dziś w Polsce najczęściej bywa widziany martwy, gdy fale wyrzucą go na brzeg lub gdy nieopatrznie zapląta się w rybackie sieci.

Krzysztof E. Skóra

 

(kliknij na obraz aby powiększyć)